Lura grała w
pomieszczeniu zwanym „AB Club”, to malutka sala mogąca pomieścić zaledwie
niecałe 300 osób, w związku z tym koncerty tam są bardzo kameralne i
klimatyczne. Tak również było podczas występu tej portugalskiej artystki.
Capoverdyjska Diva przyjechała do Brukseli promować swój najnowszy album
zatytułowany „Heranca”, ale też nie zabrakło utworów z płyt poprzednich. Przyznaje
w kwestii twórczości Lury specjalistką nie jestem i pewnie nigdy nie będę, co nie zmienia faktu, że doskonale bawiłam
się podczas jej występu. Artystka zagrała kilkanaście swoich utworów, których
wykonania momentami były bardzo żywiołowe, a za chwilę bardzo liryczne,
przepełnione emocjonalnością. Mogłam zaobserwować, że publiczność zgromadzona w
Ancienne Belgique doskonale czuła podczas tego koncertu. Myśle, że artystka
również, ponieważ po każdym utworze otrzymywała gromkie brawa. Została także bardzo ciepło przyjęta przez widzów. Koncert można powiedzieć bliski ideałowi,
setlista ułożona w sposób naprawdę dobry, ponieważ utwory bardziej energiczne
przeplatały się z tymi spokojnymi. W tej muzyce można było odnaleźć mnóstwo
afrykańskiego ciepła, które „przyniosło odrobinę lata” w ten stosunkowo zimny wieczór. Na koncert przyszły też osoby,
które doskonale znały twórczość Lury i momentami śpiewały razem z nią. Artystka
wykazała się ogromną charyzmą, potrafiła na przykład przekonać publiczność do
śpiewania w języku kreolskim, innym razem zmusiła wszystkich do tańca.
Tego wieczoru były momenty, które szczególnie zapadły mi w pamięci.
Mniej więcej w połowie koncertu Lura oddała hołd Bosej Divie z Zielonego
Przylądka czyli Cesarii Evory, wykonując jeden z jej utworów. Później
zaśpiewała piosenkę zadedykowaną kobietom walczącym na Wyspach Zielonego Przylądka.
Na sam koniec zatańczyła jeden z afrykańskich tańców. Zespół Lury prezentował
się również bardzo dobrze podczas tego koncertu, muzycy współpracowali ze sobą
w sposób doskonały, nie usłyszałam ani jednego fałszywego dźwięku. Wszystko
było dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Moją uwagę zwrócił perkusista
z zespołu Lury, który był bardzo zaangażowany w grę i „robił wielkie show”
pełne emocji oraz energii. Raz tak uderzył w perkusję, że pałeczka mu się
złamała. Mogłam zaobserwować, że uwielbia grać i jak przypuszczam nie może żyć
bez tego instrumentu. Bardzo dobrze zapamiętałam również ostatnią piosenkę,
jaka została wykonana podczas tego koncertu. Było to czyste piękno, wrażenia nie do opisania słowami. Swoim występem Lura przekonała mnie to
zagłębienia się w jej twórczość, żeby podczas następnego koncertu wiedzieć o
niej więcej.
Koncert Lury na pewno
zapamiętam na długo. Przyznaje poszłam na niego z czystej ciekawości nie do
końca znając jej twórczość. Słuchałam kilku płyt, ale bez większego skupienia.
Gdy zobaczyłam jak ona prezentuje się na żywo, stwierdziłam, że muszę zapoznać
się z jej twórczością. Jeśli będziecie kiedyś mieli okazje zobaczyć Lurę na
żywo, nie wahajcie się, bo wtedy odkryjecie piękno capoverdyjskiego folku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz