Mówi
się o tym że występy Stevena Wilsona to coś więcej niż tylko koncert. Zgadzam
się z tym w 100 % dla mnie to wydarzenie było spektaklem muzycznym dopracowanym w każdym szczególe.
Steven Wilson przyjechał
do Ancienne Belgique promować swój prawie najnowszy album, zatytułowany „Hand
Cannot Erase”. To bardzo dobra płyta, utrzymana w klimacie progrockowym.
Znalazło się na 11 kompozycji, które tworzą album koncepcyjny.
Koncert składał się z dwóch części, przedzielonych 20 minutową przerwą.
Na początku muzycy zagrali wszystkie utwory z „Hand Cannot Erase”. Steven
zaśpiewał je przepiękne, jego głos był przepełniony emocjami. Jednak granie i
śpiewanie to nie wszystko, ponieważ w tle na ekranie można było obejrzeć
zdjęcia i teledyski do niektórych utworów. Artysta miał doskonały kontakt z publicznością, już na samym początku
koncertu został bardzo ciepło przywitany przez publiczność. Gdy odezwał się po
raz pierwszy podziękował za takie powitanie, odniósł do tego, że Niemcy są
bardziej powściągliwy, więc był bardzo zadowolony z tego, że Belgowie są
tacy otwarci. W pamięć zapadło mi wykonanie
utworu „Perfect Life”. Ta kompozycja została nagrana w duecie, niestety
wokalistka nie była obecna tego wieczoru, więc muzycy wpadli na pomysł, żeby
puścić fragment piosenki z playbacku. Przyznaje nie przepadam za graniem z
playbacku, ale w tej kompozycji brzmiało to naprawdę doskonale. Wykonanie
zdecydowanie przepełnione emocjami. Bardzo mi się również podobała zapowiedź utworu „Routine”. Steven
zapytał publiczność zgromadzoną w Ancienne Belgique: „Czy jesteście gotowi na
ogrom nędzy, nieszczęścia i rutyny?” Ludzie chórem odpowiedzieli: „Tak
jesteśmy!” Steven wtedy powiedział „ Powinniście wrócić do domu i zastanowić
się nad sobą, zresztą ja też muszę”. Gdy Steven śpiewał „Routine” na ekranie
został pokazany bardzo przejmujący i wzruszający teledysk, który doskonale
pasuje do tego utworu. . Moją szczególną uwagę
zwróciło również wykonanie utworu „Happy Returns”, momentami
akustyczne i bardzo uczuciowe. Na zakończenie pierwszej części koncertu na scenie
pozostał jedynie Adam Holzman, który na fortepianie dokończył ten fragment
spektaklu, przygotowanego przez Stevena Wilsona i jego zespół. Dochodzę do
wniosku, że artysta miał doskonały pomysł, żeby zagrać cały album „Hand Cannot
Erase”.
Po 20 minutowej przerwie muzycy powrócili na scenę by zagrać inne
utwory. Jako pierwsza wybrzmiała kompozycja z repertuaru duetu Storm Corrosion „Drag
Ropes”. Dla mnie jest to jedna z najsmutniejszych piosenek świata. Steven
Wilson śpiewał rozemocjonowanym głosem, a w tle na ekranie publiczność mogła
zobaczyć przejmujący teledysk. Następny utwór, który został zagrany w Ancienne Belgique nosi tytuł
„Open Car”, pochodzi on z repertuaru Porcupine Tree. Ta kompozycja jest bardzo
energiczna, więc nastąpiła gwałtowana zmiana klimatu, przeszliśmy od jednej
muzycznej skrajności do drugiej. Muszę przyznać że te dwa utwory po sobie
brzmiały po prostu doskonale. Później Steven Wilson zagrał piosenkę ze swojej najnowszej epki
zatytułowanej „4 ½”. Z tym wydawnictwem miałam okazje się zapoznać dzień przed
koncertem, bo miało ono swoją premierę 22 stycznia 2016. Przyznaje ta płyta
jakoś do mnie nie przemawia przynajmniej w wersji studyjnej, jednak koncertowo
utwór „My Book of Regrets” się obronił, ponieważ jego wykonanie było bardzo energiczne
i doskonale pasowało do setlisty drugiej części tego cudownego wieczoru. Potem zespół zagrał utwór „Index”. Na początku muzycy „pstrykali
palcami” a Steven Wilson wyśpiewywał tekst. Publiczność słuchała tej kompozycji
w skupieniu, a wokalista hipnotyzował głosem. Następną piosenkę - „Lazarus” artysta zadedykował Davidowi Bowie’emu.
Jej wykonanie było bardzo emocjonalne i był to wspaniały hołd dla Ikony
Popkultury. Co prawda liczyłam na to, ze Steven zagra „Space Oddity”. Niestety
to moje marzenie się nie spełniło, pewnie dlatego, że w Ancienne Belgique Ninet
Tayeb była nieobecna. Nie zmienia to faktu, że koncert był naprawdę doskonały. Następnie wybrzmiała kompozycja „Don’t Hate Me” pierwotnie wykonywana
przez Porcupine Tree, jednak na albumie „4 ½”. Znalazła się nowa wersja tego
utworu. Na koncercie został wykonany w bardzo przejmujący sposób, ludzie w
Ancienne Belgque stali zasłuchani. Później „przezroczysta kurtyna” oddzielająca artystów od publiczności
opadła. „Za kurtyną” zostały wykonane dwa utwory: "Vermillioncore”pochodzacy z albumu „4 ½” i
„Sleep Together z repertuaru Porcupine Tree. Pierwsza kompozycja jest
energiczna i tak tez została zagrana w Ancienne Belgique. Druga trochę
spokojniejsza, jednak te utwory brzmiały razem doskonale. Później kurtyna spadła na ziemię i to był koniec „oficjalnej części”
koncertu. Muzycy zeszli ze sceny. Publiczność zaczęła bić głośno brawo i
zmusiła ich do powrotu na scenę. Na bis zespół zagrał dwa utworu „Sound of
Muzak” i „The Raven That Refused to Sing”. Tego wieczoru spełniło
się kolejne moje muzyczne marzenie usłyszałam „Ravena” na żywo. Na długo
zapamiętam to wykonanie. Steven Wilson na początku siedział na takim krześle
barowym i śpiewał, jego głos jak zawsze był przepełniony emocjami, tym razem
negatywnymi, bo przecież ta piosenka to jedna z najsmutniejszych kompozycji
świata. Później wstał i zaczął grać na gitarze. Gdy usłyszałam pierwsze dźwięk tej kompozycji to
od razu w moich oczach pojawiły się łzy. Pamiętam również, że na ekranie w tle
miałam okazje zobaczyć teledysk do tego utworu.
Występ Stevena Wilsona
śmiało można nazwać spektaklem, ponieważ słowo „koncert to zdecydowanie za
mało. Jest to swego rodzaju w którym światło, dźwięk i emocje doskonale się
uzupełniają. Gdy wyszłam z Ancienne Belgique od razu zaczęłam się zastanawiać
kiedy znowu zobaczę Stevena Wilsona na żywo, mam nadzieje, ze uda mi się to w
kwietniu w Krakowie. Jeśli nie mieliście okazji być na jego koncercie to
koniecznie musicie to nadrobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz